środa, 14 sierpnia 2013

Spadające gwiazdy.

Cześć!
Siedzę sobie i tak myślę, że warto byłoby coś skrobnąć. Nawet, jeśli nikt mnie nie czyta, to tak, dla samej siebie... Hm.. w ogóle, powinnam usystematyzować pewne informacje znajdujące się na tej stronie.
Pierwsza zmiana dotyczy tego, że... znowu jem mięso. Tak spontanicznie jak przestałam je jeść, ponownie zaczęłam. Widocznie tego potrzebował mój organizm. Przerwy.
Miałam mały epizod z używkami, a więc nie jestem do końca "czysta". :D Nie, nie...nie chodzi o dragi, a o w zupełności zalegalizowane, dostępne w każdym sklepie, tudzież kiosku, rzeczy.
Uprawiania medytacji zaprzestałam, ale motywuję się do wznowienia 'sesji'. ;)

To niesamowite, jak wyraźne zmiany mogą zajść w człowieku na przestrzeni kilku miesięcy... Wizualne, behawioralne, osobowościowe... To, co kiedyś mnie wzruszało, teraz nie wywołuje łez, a to, na co niegdyś byłam nieczuła, powoduje, że płaczę jak bóbr. Człowiek to jednak fascynująca istota.
Cieszę się, że będę mogła pogłębiać wiedzę w tym zakresie. ;)

Co jeszcze nowego?
Studia! fryzura, tatuaż, nastawienie, znajomi, zainteresowania, plany. Dużo i niedużo.
Ale lubię zmiany.
A Wy?

Mamy czas spadających gwiazd. Wybieram się pooglądać to zjawisko. Idzie ktoś ze mną? ;)
Muszę pamiętać o życzeniach. ;)


xoxo

niedziela, 16 czerwca 2013

Hip, hip, hura!

Witajcie, Robaczki. :D 
Haha. Jestem dziś w świetnym humorze, co, nieskromnie powiem, zdarza mi się dość często. Sama nie wiem, jak to się dzieje, że pomimo życia pod jednym dachem z największym narzekaczem na świecie, ja wciąż jestem zadowolona. Oczywiście, przyznaję, że miewam dni gorsze, jak każdy chyba, ale występują one niezwykle rzadko. 
A teraz muszę się Wam czymś pochwalić.
Osoby sprawne mogą się dziwić, czemu się tak ekscytuję czymś "normalnym", ale w końcu każde pojęcie jest pojęciem względnym, a więc punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. No to tak... jak wybieram się na miasto(czyt. do centrum), zazwyczaj, prawie zawsze, jadę z kimś. To irracjonalne, ale gdy mam jechać autobusem sama, towarzyszy mi paraliżujący lęk. Nie mam pojęcia, czego się boję, ale się boję... w każdym razie, w piątek, właśnie wybierałam się do miasta, by dowiedzieć nieco na temat tatuażu, który zamierzam sobie zrobić. Miałam jechać z siostrą, ale tej wypadło coś ważnego. Miałam do wyboru: albo jadę sama, albo nie jadę wcale. No i... pojechałam! Wszystko elegancko przebiegło, nawet do sklepu zajechałam po drodze. Haha. Cieszę się, jak dziecko, ale to dla mnie sporo. Sporo dlatego, że musiałam prosić obcych ludzi o pomoc (by poprosili kierowcę o otworzenie klapy, czy jak to się fachowo nazywa, "rampy wjazdowej"?), dlatego, że mogłam się poprzesuwać na siedzeniu, a potem nie tak łatwo się poprawić, dlatego, że mogłam stracić siły i stanąć gdzieś na środku drogi, dlatego, że mogłam zwyczajnie spaść z wózka... i masę innych, często niezbyt prawdopodobnych powodów. 
Niestety, po raz kolejny niczego się nie dowiedziałam, poza tym, że nieczynne. Nieważne to jednak, bo odważyłam się i sama podbijałam miasto. Hah. To znaczy, nie do końca, bo później spotkałam się ze znajomym i przyjaciółką, ale dotrzeć musiałam sama! :D 

No, to na dziś chyba tyle. 
Idę zająć się czymś pożytecznym. :]

Aaa! Muszę jeszcze tylko coś dodać. Hah. Stałam się ekspertem od malowania kreski. Teraz, za każdym razem wychodzi mi taka cudowna kreska eyelinerem! 


xoxo

środa, 12 czerwca 2013

Kolejne podejście.

Mówią, że do trzech razy sztuka, ale moim zdaniem, warto próbować "do bólu". Znowu obiecuję sobie, że będę pisać tu w miarę regularnie. Wcześniejsze podchody okazywały się porażką. Zawsze było mnóstwo innych rzeczy do robienia, albo brak tematów do omówienia. Dziś, z nową energią, pozytywnym nastawieniem i silną motywacją, rozpoczynam systematyczne zapisywanie plączących się myśli. Uda się? Uda? No pewnie, że mam uda! Trzymam za te uda kciuku! :)

Zauważyłam, że bez planu, sprecyzowanego rozkładu dnia, nie istnieję. Nie robię nic, co mogłoby w jakiś sposób mnie rozwinąć. Śpię, myślę, latam po dworze, co oczywiście uwielbiam, trochę ćwiczę (fizycznie i mentalnie), ale książki do ręki nie wezmę. Słówek nie powtórzę, notki nie napiszę, milionów nie zarobię. Dlatego, poza częstszymi wpisami, postanawiam planować swoje dni, by wreszcie realizować (bardziej zaawansowanie) projekty, które mam realizować. 

Jedno się nie zmieniło. Nie tracę swojego optymizmu. Chociaż, patrząc na inne osoby borykające się z większymi lub mniejszymi problemami zdrowotnymi, nie czuję się już taka wyjątkowa. Mnóstwo osób czerpie ogromy radości z każdego dnia i przejawia niesamowitą chęć do życia! Ale to dobrze! Dla mnie to kolejny powód do radości. Im więcej zadowolonych ludzi wokół, tym Teller szczęśliwsza. O tak! :]

Pojawiają się nowe możliwości, a perspektywa przyszłości staje się bardziej klarowna, cele możliwsze do zrealizowania, marzenia bliższe spełnienia. Oby nie zapeszyć. Trzymajcie kciuki za moje uda! :D

Co jeszcze...hmm..zbieram, zbieram i już prawie..już prawie mam na sporych rozmiarów dziarę! Oh! Doczekać się nie mogę, by móc ozdobić swoje ciało. Sama idea wykonania kolejnego tatuażu chodzi mi po głowie ponad rok, pomysł na wzór wpadł dopiero niedawno. Wreszcie to się stanie! Aaa! Drżę z radości. :D

Na dziś, to tyle. Już i tak przeciągnęłam przerwę o 10 minut! Plan, plan, trzymać się planu muszę. Bo zginę. 

xoxo


wtorek, 2 kwietnia 2013

Pomóc marzeniom...

Cześć i czołem!
Mój organizm przeżywa jakiś dziwny okres. Wciąż chce mi się spać! To niesamowite, ale nie ściągam się z łóżka przed 10! Wiem, wiem.. były święta, a te rozleniwiają człowieka, ale ja nie chcę wracać do czasów, kiedy spałam do 12! Ja nie mam na to czasu - patrząc na statystyczne dane pozostało mi mniej więcej 15 lat życia. A to nie jest optymistyczna wiadomość. Podobnie jak ta, że mamy drugi kwiecień, a za oknem metry śniegu. Ocieplenie klimatu? Taaaaaa... Błagam, błagam, dajcie słońce! :)

Jako, że od marudera mi daleko, na tym kończę narzekanie i zabieram się za wychwalanie. Otóż, pomyślałam sobie, że dzisiejsza notka będzie o marzeniach i ich spełnianiu. Cieszę się niezmiernie, bo moje marzenie odnośnie poprawy pisania i polubienia języka polskiego spełnia się. Jak uważa mój "korkopytor" (moje słowo, prawa autorskie zastrzeżone :D) idzie mi coraz lepiej, a mój styl robi się naprawdę ciekawy! :) Strasznie miło mi to słyszeć, a moje ego wręcz szaleje z radości po takiej opinii. Na swoim przykładzie udowadniam, że jak się czegoś mocno chce, to można osiągnąć wszystko! No, bo... przypominam sobie swoje wymęczone wypracowania sprzed roku... To była totalna katastrofa. A teraz... Bez porównania.
Poza chęciami, oczywiście, potrzeba dużo pracy i zaangażowania. Gdyby nie to, że grzecznie pisałam wypracowania, plany i tak dalej, nie osiagnęłabym żadnych efektów. Sporo mnie to kosztowało, ale nie żałuję! I mam nadzieję na kolejne zmiany w swoim "warsztacie pisarskim". 
Obym znalazła odpowiednią ilość motywacji na realizację swoich innych celów! :) A jest ich sporo... moja lista "to do" wciąż się rozszerza, zamiast skracać. No, ale kto da radę, jak nie ja? :D
Hm.. marzenia się spełniają, ale wymagają często sporej pomocy... Dlatego, jeśli Ty, człowieku to czytający, masz jakieś marzenie (a jestem pewna, że masz - każdy ma), nie zwlekaj, od razu pomyśl, co możesz zrobić, by je spełnić! Najlepiej rozbij je na małe części... Dużo łatwiej zjeść tort po kawałku niż od razu, prawda? Ważne, by próbować je jeść! Bo tylko próbując, stwarzamy sobie szansę na spełnienie marzenia. Nie robiąc nic, tę szansę odrzucamy. Zgodnie z angielskim powiedzeniem No pain, no gain - co polskie odpowiedniki tłumaczą jako bez pracy, nie ma kołaczy lub nie grasz, nie wygrasz. :) 
Jak zawsze, trafne tłumaczenie... Haha. Zawsze mnie bawią polskie tłumaczenia angielskich tytułów, zwrotów... Pierwsze, co przychodzi mi do głowy - film pod tytułem Dear John, przetłumaczono na Wciąż ją kocham...Haha! Dobre, nie? :) Przetłumaczyłabym to identycznie! :D

W każdym razie, jak zawsze odbiegam od meritum sprawy.... Było o marzeniach... 
Myślę, że jednym z nich mogę się podzielić z Wami. Chciałabym kiedyś przyczyniać się do spełniania marzeń innych ludzi. Nie konkretnie jakichś. Chorych, zdrowych, młodych, starych, biednych, średniozamożnych... Wszystkich. 
Tak, to jest to.
Byłoby super!
A teraz...
Ta-ta for now. :D

xoxo




piątek, 22 marca 2013

WTF?

To znowu się dzieje! Niesamowite, ale nagle poczułam silną chęć napisania czegoś nowego. Zaczynam się zastanawiać czy to nie jest czasem próba rekompensaty, w związku z tym całym zaniedbaniem. To byłoby całkiem egoistyczne z mojej strony. Nie przejmuję się tym jednak, bo uważam, że odrobina egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a co więcej, jestem pewna, że pomogła. Według mnie, osoba, która ani trochę nie myśli o sobie, musi być strasznie nieszczęśliwa. Oczywiście mam na myśli osoby, które w wyniku niskiego, wręcz ujemnego, poczucia wartości, rezygnują z samych siebie na czyjąś korzyść, a nie takie, które poświęcenie traktują jako misję swojego życia. Bo patrząc na to w ten sposób, o nieszczęściu mówić raczej nie wypada. Kojarzycie postać Świętego Aleksa, który dzięki swej ascetycznej postawie, osiągał radość? Oddał wszystko, co miał, zrezygnował z wygód, przyjemności. Po prostu zrezygnował z siebie, by służyć Bogu. A mimo to, był szczęśliwy. Sądzę jednak, że takie postacie należą do wyjątków...(Sądzę? Nie, ja to wiem.), a większość poświęcających się, często wcale nie odnajduje w tym radości. Oczywiście, macie absolutne prawo, by się ze mną nie zgodzić. Pomimo tego, że i ja się z tym niezgodzeniem nie zgodzę, zgodnie z maksymą Woltera, po kres mych dni, będę broniła Waszego prawa do posiadania własnego zdania. :)

Wracając jednak do mojej skromnej osoby... Temat egoizmu zawładnął właśnie moimi myślami. Zastanawiam się, jak często ja rezygnuję z siebie dla kogoś... Myślę, że wcale, przynajmniej tak chcę myśleć i postępować, ale czy to nie jest po prostu racjonalizowanie? A może zwyczajnie nie jest dla mnie problemem zrobienie czegoś dla kogoś? Ktoś mógłby powiedzieć, że odrobienie pracy domowej siostrze, jest poświęceniem, ale czy nadal nim jest, gdy to ja proponuję, że to zadanie zrobię? I teraz pojawia się kolejne pytanie... Po co? Powodów jest wiele, większość wiąże się ze mną, a więc...a więc robię to z czysto egoistycznych pobudek? Widzę, że wpadam ze skrajności w skrajność... Czasem mój tok myślenia mnie przeraża... ale wróćmy do rozważań dotyczących poświęcenia i egoizmu... Zakładając taki scenariusz (z tą pracą domową) pomagam siostrze, mimo, że to nie pomoc była moim głównym celem. Ja chciałam po prostu powtórzyć materiał, a zrobienie zadanych zadań jest bardziej motywujące (zwłaszcza, że wiesz, że ktoś na Ciebie liczy) niż zorganizowanie swoich własnych. Wniosek jaki z tego wyciągam brzmi następująco (bez skojarzeń, proszę.): Robiąc dobrze sobie, robię dobrze komuś. Lub odwrotnie. Robiąc dobrze komuś, robię dobrze sobie. 
Oczywiście mam świadomość tego, że mówiąc "bez skojarzeń" natychmiast wywołałam u Was skojarzenia...Całe szczęście nie muszę ich "oglądać"! :)
Co do mojego wniosku, myślę, że taka postawa jest dobra, przynajmniej do momentu, kiedy nie postępujemy z niekorzyścią dla kogoś ("Daaaj! Ja Ci to zrobię! Na sprawdzian też za Ciebie pójdę!"), lub kiedy zaczynamy racjonalizować swoją pomoc ("Jasne, pomogę Ci. Dzieci mogę odebrać z przedszkola jutro, albo...albo pojutrze." - przecież one lubią sobie tam posiedzieć, a ja jestem dobrą matką, pozwalając im na spędzanie czasu tak, jak chcą).
Jestem ciekawa, jak często ja próbuję w ten sposób "usprawiedliwić" przed sobą swoje zachowanie, czy też postępowanie. Z tego, co czytałam, każdy tak robi, więc z pewnością i ja. A..może, nie? Może jestem jedynym żyjącym reprezentantem nieracjonalizujących? Haha! Jasne!
No i, jak często tworzymy przeróżne historyjki, żeby usprawiedliwić innych? ("Mamo, on nie ukradł Twojego pierścionka. On go po prostu pożyczył, bo chce mi kupić taki sam. Jestem pewna, że wkrótce go odda."). W związku z tym, że jestem typem wyolbrzymiającym i przeobrażającym rzeczywistość, przykłady w nawiasach też są trochę... zhiperbolizowane. 

To byłoby na tyle w kwestii rozważań nad egoistyczną naturą Tellera. 
xoxo

wtorek, 19 marca 2013

Szał ciał.

Sama jestem zdumiona tym, że znowu tu piszę! Może nie chcę doprowadzić do ponownego zakurzenia? Albo mam coś ciekawego do powiedzenia? Zaraz, zaraz… przecież ja zawsze mam interesujące tematy do przedstawienia! Haha! Pozostawmy motyw, który skłonił mnie do napisania nowego posta i zajmijmy się jego treścią. Co Wy na to?
Zachowam się niezwykle niekulturalnie i nie czekając na Waszą opinię, przejdę do konkretów. Trapi mnie jedna sprawa. Pamiętacie, że zamierzałam zrezygnować z jedzenia ryb, prawda? No i udało się. Nie jadłam ich ponad dwa miesiące. Właśnie! „Nie jadłam” – czas przeszły! A więc powitajcie hipokrytkę wieczoru – oto ja! Znowu zaczęłam je jeść. Dlaczego? Otóż dlatego, że walory smakowe i zdrowotne tych zwierzątek okazały się zdecydowanie za silne i…. stało się! No i pojawia się problem. Mam konflikt wewnętrzny! Jeść czy nie? Z jednej strony – cierpienie zwierząt, mord, okrucieństwo, niechęć uczestniczenia w tym. Z drugiej – cenne wartości odżywcze, wspaniały smak i zwyczajna chęć ich jedzenia. Jak to pogodzić? Mięso zwierząt lądowych odstawiłam bez najmniejszych problemów. Bez wahania zrobiłabym to ponownie. Ale to… to jest trudne. I to bardzo. Chcę postępować w zgodzie z własnym sumieniem, ale także z pragnieniami. Siedzący na moim lewym ramieniu aniołek mówi, żebym rybki zostawiła, gdyż postępuję bardzo nieuczciwie, faworyzując tylko żyjące na lądzie stworzenia. Diabeł, siedzący z drugiej strony, namawia mnie do ich jedzenia. „Myśl o sobie” – mówi.
Co począć? Być w zgodzie ze sobą czy z własnymi przekonaniami? Być hipokrytką z zaspokojonym apetytem i uzupełnionymi składnikami pokarmowymi, czy osobą postępującą etycznie, ale z niedoborami(które można uzupełniać suplementami) i irytacją z powodu niejedzenia tego, co lubię? Bo akurat ryby to coś, co uwielbiam. Hm…?
Chyba poczekam… Aż stanę się gotowa. Tak. To dobry pomysł.
A teraz… pobędę hipokrytką.

Z innych rzeczy to... miałam dobry dzień. Rozmowa z pewną osobą pozwoliła mi spojrzeć na życie z trochę innej perspektywy... no i... upewniła mnie w tym, że przede wszystkim należy myśleć o sobie. Czas przestać brać na swoje barki to, co do mnie nie należy... Potem trochę śmiechów z koleżanką, co tylko dodało mi pozytywnej energii. Tak. To był dobry dzień.


xoxo
- hipokrytka. 

poniedziałek, 18 marca 2013

Wielość barw.

Tak się rozglądam i rozglądam i muszę przyznać, że poza dość grubą warstwą kurzu, niewiele się tu zmieniło. Dmuchnę porządnie i ten kurz usunę, no i przy okazji, coś napiszę. 
Muszę jeszcze tylko ściszyć trochę muzykę, bo własnych myśli nie słyszę! (Przy okazji, pozdrowienia dla Pana z góry. Mam nadzieję, że dźwięki odpowiadają! :D).
O! Tak! Znacznie lepiej się myśli, gdy szyby z okien nie lecą. 
Co by tu... Moje życie wypełnia cały czas i niezmiennie pozytywna energia i optymistyczne nastawienie. No, bo... czy Wy też widzicie to wspaniałe słoneczko wychylające się zza chmur, co wiosnę zapowiada? Albo szczerą życzliwość otaczających Was ludzi? (Jakiejś części ludzi? Jednego człowieka?). I jeszcze możliwości rozwoju technologicznego, medycznego i każdego innego? Oraz, często głęboko ukryte, dobro w drugim człowieku?
Ja to wszystko widzę! Może dlatego, że ustawiłam swoje filtry, by to widzieć. 
To nie jest tak, że nie patrzę realnie na świat. Dostrzegam też jego mankamenty. Widzę biedę, głód, ubóstwo, chciwość. Widzę choroby, degradację społeczną, ogłupianie społeczeństwa (co ułatwia manipulację). Widzę, że coraz mniej liczy się to, by być, na korzyść tego, by mieć. 
Ale między tym wszystkim, odnajduję dobro, radość, życzliwość, inteligencję, możliwości. 
Bo nic nie jest albo czarne, albo białe. Współczesny świat to paleta odcieni, nie tylko szarości. 

No, bo jak nie myśleć pozytywnie, kiedy pozdrawia Cię obca praktycznie osoba? 
Albo, kiedy wiesz, że poprawiasz komuś humor?
Albo, gdy masz świadomość tego, że jesteś dla kogoś ważny?
Albo, gdy słyszysz od siostry "jesteś niezastąpiona"?
Kiedy możesz witać kolejny dzień?
Kiedy widzisz uśmiech na twarzach bliskich Ci osób?
Albo nawet i tych niebliskich..?

Mówi się, że nie ma powodów do radości w otaczającym nas świecie.
A ja mówię, że są!
Chociażby to, że...
Żyjemy.
Cóż może być piękniejszego?


Bo "Szczęście nie polega na tym, żeby mieć to, co się chce, ale na tym, by chcieć to, co się ma". 

Tym optymistycznym, i mam nadzieję, skłaniającym do refleksji akcentem, kończę wpis.
xoxo