piątek, 23 listopada 2012

Kościół, szpital i inne "atrakcje" xD

Hello! 
Niedziela to dzień, którego nie lubię, bo wręcz wymusza leniwe zachowania. Kompletnie nic się wtedy nie chce (może poza zajadaniem się niekoniecznie zdrowymi rzeczami). Jednak ubiegła niedziela nie była znowu taka "leniwa". Sporo się działo, a pisząc to, nie mam na myśli tylko rzeczywistych, namacalnych wydarzeń, ale także ogrom myśli, przeróżnych refleksji dotyczących życia, które wypełniały mą makówkę xD
Tego dnia były chrzciny przybyłego cztery miesiące temu na świat maleństwa. Z tej oto okazji, musiałam (chociaż nie, wcale nie musiałam, nikt mnie przecież nie zmuszał :P) udać się do dawno nieodwiedzanego miejsca, jakim jest kościół. O dziwo, żadna cegłówka nie rozbiła się na mojej rudej głowie, co już było jednym z powodów do bycia zadowoloną. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, w kościele ogarnął mnie dziwny niepokój...A może tylko mi się zdaje... W każdym razie moje serce biło ciut szybciej niż normalnie, co mogło być również spowodowane ekscytacją związaną z uroczystością. 
Pierwsze "refleksje" pojawiły się już podczas niesamowicie dobranego kazania do chrzcin dziecka, które niedawno się narodziło. Mianowicie, ksiądz mówił o...... o końcu świata, śmierci i przemijaniu... Cudnie, prawda? Zamiast wprawić nas w pozytywny, radosny nastrój, ten wywołał u wielu osób (tak zakładam, bo sporo było ludzi starszych) myśli dotyczące śmierci, tym samym "wymuszając" zastanowienie się nad tym czy żyjemy zgodnie z naukami kościoła. Pomimo tego, że nie jestem zagorzałą katoliczką (tak naprawdę to chyba nawet katoliczką się nazwać nie mogę) myślę, że po części spełniam punkty planu "Stwórcy". Gdyby spojrzeć na dekalog i sporządzić z niego tak zwane "check list" miałabym sporo "ptaszków" -√.
Skoro nie jestem katoliczką, to kim jestem - zapytacie (albo nie xD). Sama nie wiem. Jestem po prostu człowiekiem, i nie boję się użyć słowa "dobrym". Uważam się za dobrego człowieka. Nie krzywdzę innych, a co więcej, pragnę być powodem uśmiechu pojawiającego się na ludzkich twarzach. 
Wracając jednak do sedna sprawy, organizacja chrztu w kościele pozostawiała wiele do życzenia. Jak dla mnie było to trochę zrobione na "odwal się". Nie poczułam entuzjazmu księdza, który raczej powinien wykazywać się takowym, gdyż wprowadzał nowe dziecko do wspólnoty kościoła - a więc dodatkowego wiernego, który prawdopodobnie niejednokrotnie rzuci na tacę, a może i księdzem zostanie! :D
Prowadzący mszę kleryk miał w sobie tyle energii, co podróbka baterii Duracell, a więc możecie się domyślić, jak to wyglądało.... Kurcze! Powinien, prawdopodobnie jako osoba godna naśladowania, zarażać uśmiechem, pozytywną siłą, tak, aby chciało się do kościoła przychodzić. Może miał zły dzień... Trudno, moja strata. 
Później udaliśmy się do restauracji w celach wiadomych - konsumpcyjnych. Ciekawym pomysłem było to, że dania nie były z góry narzucone - każdy mógł zamówić to, na co miał ochotę. Strzał w dziesiątkę, jak dla mnie, bo kuchnia jaką prezentowała owa restauracja, była jak najbardziej w moich klimatach. Otworzyłam więc kartę i rzuciwszy wzrokiem na dziesiątki różnych zestawień dodatków do pizzy, przeniosłam go na makarony! Uwielbiam makarony i ryże. Mogłabym się nimi zajadać cały czas. Przeleciałam oczami w dół i zatrzymałam się na chwilę na makaronach zapiekanych. Bingo! Tu znalazłam danie, którego długo nie zapomnę - Lasagne ze szpinakiem! Oh.. To było wspaniałe! Niestety bardzo syte i nie dałam rady dojeść sałatki greckiej, którą jako szanująca się wegetarianka, chciałam zapewnić dzienne zapotrzebowanie na warzywka. No może nie dzienne, a jednoposiłkowe. xD Następnie podano deser - pana cotta - muszę przyznać, że była smaczna, ale nie potrafiłam się nią delektować z racji wypchanego po brzegi żołądka. No i musiałam zostawić :( A ja strasznie nie lubię marnować jedzenia. Przecież tyle dzieci w Afryce głoduje! 
OMG - po takim opisie, sama wyobraziłabym siebie jako ogromniastą kulkę. Na szczęście moje kształty nie są zbyt krągłe, nie wystaje także za wiele po bokach ani z przodu, a więc mogę czasem pozajadać się pysznościami :D
Kolejnym punktem, jednak już nie zorganizowanej wycieczki, była wizyta w szpitalu u mego wspaniałego ojczulka. Jednak to nie on tym razem przyczynił się do przepływu dziwnych myśli przez moją świadomość, a jego, stacjonujący na łóżku obok, szpitalny kumpel. Jego wygląd mnie zdołował i uświadomił, że nie chcę dożyć starości. Był strasznie chudy (nie zawaham się użyć określenia "worek na kości") i miał posiniaczone ciało - głównie ręce(dłonie) i nogi. Nie był pobity, ani nic, po prostu miał wylewy pod skórą, przynajmniej tak mi się wydaje. I twarz wykrzywioną w grymasie bólu. Widok przerażający. Kojarzy mi się z motywem dance macabre (jednak trochę "przerysowanym" - szkielet z naciągniętą, zabarwioną na kolor śliwkowy z sinym odcieniem skórę, bez zębów, z laską opartą o łóżko - mogłoby się wydawać, że zaraz złapie za tę laskę i zacznie tańczyć) albo z gnijącymi zwłokami. I jak by tego było mało, co jakieś kilka minut wydawał z siebie przeraźliwe jęki, jakby go coś bolało czy coś. Jednak pozostali z przebywających na sali zapewnili mnie, że on tak zawsze. O.o
Obym nie musiała dożyć takiego stanu. To musi być straszne!

Od niedzieli nie wydarzyło się w sumie nic szczególnego. Lenię się przeokrutnie, a powinnam zakuwać. Poza przeliczeniem kilku zadań z matematyki (tylko i wyłącznie za sprawą koleżanki, której mam pomagać z tego przedmiotu), nauką francuskiego (kilkanaście słówek), angielskiego i napisaniu POŁOWY wypracowania, nie robię nic edukacyjnego. Zajmuję się głupotami, takimi jak na przykład blogowanie! No i wpadają do mnie znajomi, co jest pozytywne, jednak nieproduktywne! - To znaczy, poprawiam w ten sposób swoje umiejętności interpersonalne oraz pracuję nad inteligencją emocjonalną, jednak to nie poprawi mojego wyniku na maturze - chociaż może się do tego przyczynić to, że wraz z inteligencją emocjonalną rozwijam umiejętność panowania nad  sobą w stresowych sytuacjach. Kolejne dni zapowiadają się pozytywnie. Trzymajcie kciuki, żeby tak było :)

xoxo










5 komentarzy:

  1. Chrzest i mówienie o końcu świata? Masakra... To raczej nie zachęca do pozytywnego nastroju związanego z narodzinami, początkiem czyjegoś życia, miłości i radości wypełniającego dom... Ksiądz nie miał wyczucia. Zdecydowanie. Ale podobno tydzień temu w moim kościele też o tym była mowa. Cóż za szczęście, że miałam akurat zjazdy uczelniane. Nie mów o jedzeniu, bo robię się głodna. Aaaaaj :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Myslę,że nie mówił o końcu świata ,a o zastanowieniu się nad swoim życiem i swoim postępowaniem gdy śmierć nadejdzie.Księża nie mówią o koncu świata,wiem to napewno. Piszesz,że księża powinni tryskać uśmiechem by zachęcać ludzi w ten sposób do przychodzenia do kościoła. Myślę,że gdyby niewiem jak by się uśmiechali byliby też i za to krytykowani.To my ,kazdy z nas powinien próbować w sobie sam szukać wiary,jeśli ma wątpliwości i pytania,to szukać odpowiedzi w katolickiej literaturze.dUŻo czytać.Jednak diabeł sprawia,że nam się nie chce nic robić i w ten sposób oddalamy się od Boga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam tam i wiem, na pewno, że mówił o końcu świata. Używał tych właśnie słów: "koniec świata". Aczkolwiek, pewnie chciał zaakcentować kruchość życia i śmierć, a także, jak piszesz, ukierunkować ludzi na myślenie o swoim życiu. Moim skromnym zdaniem, to była zwykła manipulacja, gdyż wykorzystując głośne zapowiedzi dotyczące końca świata, wywoływali strach w ludziach, szczególnie starszych, tym samym "namawiając" do przychodzenia do kościoła. (Tak, jak mówiąc o piekle, szatanie, itp.) Jak dla mnie, instytucja kościoła już dawno nie spełnia takiej roli, jaką spełniać powinna. Wiarę powinno się okazywać w inny sposób, a nie dając na tacę czy opłacając mszę.
      W każdym razie, temat trochę nieodpowiedni, jak na witanie nowego życia, nie sądzisz?

      Jeszcze, a propos uśmiechniętych, radosnych księży... tak, uważam, że dużo chętniej przychodziłoby się wtedy na mszę. Bo wiara powinna kojarzyć się ze szczęściem, a nie smutkiem, śmiercią i diabłem. Przykładowo, Gospel - dla mnie świetne urozmaicenie, fantastyczna zabawa. Chwalenie Boga poprzez wspólne, pełne radości, śpiewy.

      Usuń
    2. Ja tylko króciutko.Życie nie składa się tylko z radosci ,śpiewu i uśmiechu.Księża po to są by mówić o każdych aspektach życia, mówią i o radościach i o smutkach i o zagrożeniach duchowych.I wierz mi ,że sa radosne msze ,naprzykład w Duchu świętym gdzie młodziesz wiele śpiewa i nawet tańczy. I fajni księża którzy o trudnych sprawach potrafią mówić dowcipnie .Poszukaj sobie ks.Piotra Pawlukiewicza i wysłuchaj jego kilku kazań na youtube...Spruj bez uprzedzeń po prostu posłuchać...
      Oczywiscie masz racje ,że na chrzcie mógł dać radośniejsze kazanie,księża są różni jedni mają wyczucie inni nie.

      Usuń
    3. Nie twierdzę, że nie ma fajnych księży. Nie twierdzę też, że życie to tylko pasmo radości. Mówię tylko, że WIARA powinna kojarzyć się ze szczęściem. :) Chętnie posłucham kazań tego księdza, o którym piszesz. Wbrew pozorom, nie jestem uprzedzona. Ja po prostu piszę o tym, co obserwuję. :)

      Usuń